W przyrodzie nic nie ginie. I nawet jeśli się wydaje, że coś zostało bezpowrotnie utracone, że czegoś nie i już, nie da się odzyskać nigdy never, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że to rozbite w mulitmikroskopijne atomiki popierdziela gdzieś dookoła nas i czeka sobie, aż Osoba Kompetentna wyłapie je w eteru i z powrotem na łono rzeczywistości przywróci.
Zdjęcia to dla mnie jeden z najgenialniejszych wynalazków ludzkości (tuż obok internetu ofkors). Pozwalają oszukać czas, zatrzymać chwilę, ukraść ją życiu i mieć dla siebie na zawsze. I choć wiadomo, że najważniejsze są wspomnienia, to ja się boję, że one się zatrą i wyblakną, pokruszą się i z pamięci z biegiem lat gdzieś ulecą. Że zapomnę ten Jego uśmiech, tą minkę, że ta sytuacja mi się z inną poprzestawia, że pokręcę coś. A zdjęcia są takie namacalne. Na nich już zawsze On będzie miał 2 i pół roczku i już zawsze będzie szedł z rodzicami po raz pierwszy do zoo; nawet mając 25 czy 40 lat może znów iść. Dlatego ja te zdjęcia tak pstrykam namiętnie, dlatego ja na nie taka zachłanna i pazerna jestem. To takie moje skarby, od czasu, kiedy On się urodził, bezcenne.
|
A tak cieszył się Natan |
Pisałam Wam już o skasowanych zdjęciach z zoo. Jak to na grillu z przyjaciółmi, gdzieś między piwkiem a szaszłykiem, wrzeszczącemu Małemu aparat fotograficzny bezmyślnie żem w łapska wepchnęła, coby mieć te pięć minut spokoju. No i on chwilę później znów jęczy: Mama, nie ma. Jest Synu, jest. BRAK ODPOWIEDNIEGO OBRAZU DO ODTWORZENIA - aparat był uparty i na wszelkie sposoby wyłączany, zdania zmienić nie chciał. Dopiero po podłączeniu karty do laptopa przyznałam, co jasne już dla wszystkich było, zdjęć nie ma, Mały skasował. Wrzeszczeć mi się chciało, włosy z głowy rwać i kląć na czym świat stoi, ale ograniczyłam się do "trudno" wypowiedzianego wprawdzie ze łzami w oczach. I nagle świsnęła mi myśl, że taki zdjęcia skasowane, to przecież można odzyskać, nie wiem jak ale wiem, że można. Gdy myśl tę wyartykułowałam spotkała się ona z pobłażliwymi głowy kiwaniami i uśmiechami z cyklu "o naiwności". "No chyba że siły rządowe, z BORu ci, to tak, ale coś Ty Kotuś, kto takie rzeczy Ci zrobi?" - Męż brutalnie i dosadnie na ziemię mnie sprowadził, no cóż, komuś ufać trzeba. I już prawie żem stratę tę przebolała, zoo za rok w skrytości planując, żeby była w przyrodzie równowaga, aż Męż ten sam dnia któregoś czerwcowego pisze mi smsem, że ma dla mnie prezent. "Ale nie taki, jak zwykle, tylko taki, że będziesz się na prawdę cieszyć". I pokazując mi zdjęcia z koncertu, niby przypadkiem, niedźwiedź, papuga... nigdy bym nie powiedziała, ze tak się ucieszę na widok pająka (tak, im też zdjęcia popstrykałam, żeby nie było, że dyskryminacja;)). BOR nie był potrzebny, wszystko zostało w rodzinie (dziękuję!).
A więc zdjęcia, ku mojej przeogromnej radości, są. Są i z tej okazji Was nimi zarzucę. To był taki nasz i naszych Przyjaciół prezent na Dzień Dziecka dla naszych Maluchów, choć nie powiem, że nam radości też nie sprawił.
|
Czy to jest przyjaźń, czy to jest...?;) |
|
Kucyk naciągacz - 20 zł za zdjęcie;) Jednak, gdy myślałam, ze pozostałych nie odzyskam, było ono na wagę złota niemalże:) |
|
Nataś, jak robi słoń? Tuju!!! |
|
No przesłodka:) |
|
Z Amelcią:) |
|
Majestat:) |
|
Zebja Zu, główny powód pielgrzymki Syna mego do zoo. Przy każdej kolejnej klatce bądź wybiegu nasze dziecko nie omieszkało wyrażać swego niezadowolenia, że to jeszcze nie ona. A zebry były gdzieś pod końcem... |
|
Jednak długie oczekiwanie zostało nagrodzone - zebja Zu dała sie pogłaskać. Natek omal ze szczęścia nie oszalał:) |
|
Jedyny nosorożec, który urodził się w Polsce, sam cukier, słodko się do mamy przytulał. Tylko jego imię mi umknęło... |
|
Słoneczka nasze:) |